1714 rok
Mrok pokrywał większość miasta, przez co ponad trzy czwarte ludzi uciekało do domów. Każde z nich bało się, że to dzisiaj może przyjść na nich pora śmierci. Odkąd każdej nocy zaczęły ginąć osoby, zaczęto wierzyć w starodawne historie, opowiadane przez stare babki, które do tej pory były brane za wiedźmy i współpracownice szatana. Wszyscy mieszkańcy modlili się każdego ranka i wieczora, aby nie przyszła ich kolej, wierząc w skutek modlitw. Jedynie jedna kobieta znała prawdę skrywaną od lat. Jedno słowo, szesnaście liter - zmiennokształtni, bądź jedno słowo, dziewięć liter - wilkołaki. Wiedziała to, ponieważ była jedną z nich. Każdej nocy zmieniała się z człowieka na potwora. Stawała się zwierzęciem, wilkiem, tylko groźniejszym. Kły były dłuższe i ostrzejsze. Skóra grubsza i odporniejsza. Ciało większe i bardziej puszyste. Oczy stawały się koloru zielonego, czerwonego, bądź pomarańczowego. Ich odcień nigdy nie był "normalny", co powodowało, że rasa ludzka coraz częściej patrzyła innym w oczy, aby upewnić się, że rozmawia z istotą ludzką.
Anabeth Margaret Kate Hudgens, bo tak się nazywała owa kobieta, szła szybkim krokiem w stronę opuszczonego budynku, znajdującego się nieopodal lasu. Niewielki, drewniany dom z parą okien od strony wschodniej oraz zachodniej i jedna para drzwi po stronie północnej, do których prowadziła kamienna ścieżka. W środku znajdował się ukochany zakątek wówczas dwudziestoletniej kobiety, która pragnęła znaleźć się w nim jak najszybciej, unikając współczującego wzroku innych ludzi. Nienawidziła tego, że próbowali jej pomóc. Bo, że w niby czym? W zaprzestaniu byciem wilkołakiem? Na samą myśl zaśmiała się. Dobrze wiedziała, że to się nigdy nie stanie. Już zawsze będzie zmiennokształtną, a za kilka lat będzie musiała się przeprowadzić, jeżeli naprawdę przestanie się starzeć. Wówczas ludzie odkryliby prawdę dotyczącą jej rasy, a do tego nie mogła dopuścić.
Stawiając pierwsze kroki w salonie, poprawiała swoją ciemnoczerwoną suknię, ozdobioną bursztynami u góry, które stanowiły jedyny wyłaniający się element na tle zwykłego koloru.
- Anabeth! - usłyszała wołanie starszego brata, Derek'a, który siedział w salonie, wyczekując siostry, której nie widział od dnia jej ślubu z Christian'em Maxymilian'em Hudgens'em wówczas dwudziestoczteroletnim mężczyzną, pochodzącego z wysokiego rodu. Osobiście Derek nie przepadał za mężem siostry, jednak dla jej dobra zgodził się na ślub. Zresztą An bywała bardzo przekonująca... - Jak ja się za tobą stęskniłem! - powiedział, po czym wstał zauważając, wchodzącą do pokoju siostrę. Zawsze byli do siebie podobni z wyglądu. Ciemne oczy, krucze włosy oraz wyraziste rysy twarzy to były ich cechy rozpoznawcze ich rodziny.
- Jest już Christian? - zapytała z nadzieją, co niezbyt zadowoliło brata, gdyż postawiła go jako drugiego najważniejszego. Oczywiście tuż zaraz po swoim mężu.
- Jest na górze w sypialni - odparł obojętnie, po czym usiadł na kanapie. Anabeth nie zastanawiając się dłużej nad zachowaniem brata, pognała na piętro, gdzie zaznała go, leżącego na łóżku.
- Witaj kochanie - wyszeptał mężczyzna, wstając z miejsca i podchodząc do żony, którą po chwili pocałował, na co oboje się uśmiechnęli. - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej - przyznała, dotykając ręką brzucha, co zdziwiło mężczyznę. - Christian, muszę ci coś powiedzieć... - zaczęła, jednak nie dane było jej skończyć, gdyż do pokoju wparował nie proszony gość, Derek. Spojrzała na niego wściekła. Chciała poinformować męża o nowinie, jednak oczywiście jej ukochany braciszek musiał jej przerwać.
- Musimy uciekać - powiedział, na co zerknęła na Christian'a. - Pośpieszcie się! Łowcy już tu idą. Cecylia nas wydała! - krzyczał, pakując rzeczy do toreb. Kobieta słysząc nowiny przez chwilę zadławiła się własną ślinę, przez co Max pomógł jej usiąść. - Mamy mało czasu. Dokończ pakowanie - rzekł w stronę szwagra. - A ja pójdę przygotować konie.
Już kilka godzin później znajdowali się na statku płynącym do jednego z największych portów w USA. Anabeth bardzo ciężko znosiła podróż przez chorobę morską, która powodowała, że co chwilę wymiotowała.
- Już wszystko w porządku - powiedziała, uśmiechając się lekko w stronę przerażonych mężczyzn.
- To dobrze - odrzekł Chris, wyprzedzając tym samym jej brata. - Anabeth, przed tym zamieszaniem chciałaś mi o czymś powiedzieć...O co chodziło? - kobieta zmarszczyła brwi, zaczerpując większego wdechu.
- Christian, proszę cię tylko, abyś się nie denerwował - rzekła, na co przytaknął głową, klękając przy ukochanej. - Ja...Ja jestem w ciąży - wydusiła to z siebie, lekko uśmiechając się w stronę oszołomionego mężczyzny. Max przerażony usiadł na łóżku, patrząc cały czas przed siebie.
- Że w czym jesteś?! - zawołał Derek, który był wściekły zaistniałą sytuacją. - Jakby było nam mało to jeszcze bachora będziesz mieć! - krzyknął, na co siostra dostała lekkich drgawek.
- Uspokój się! - krzyknął Christian, stając przed szwagrem. - Nic na to nie poradzisz! Zacznij się przyzwyczajać, że będziesz wujkiem - warknął, odwracając się w stronę przerażonej kobiety. - Spokojnie Anabeth, wszystko będzie dobrze - zapewnił, obejmując czule żonę i po chwili całując ją w czoło.
- A idźcie sobie wszyscy! - krzyknął Derek, wychodząc z pomieszczenia, na co Margaret zaczęła lekko popłakiwać. Nienawidziła go, gdy był wściekły. Zazwyczaj stawał się oschły, zimny i nieprzyjemny - taki jakby nie miał serca.
- Już wszystko dobrze - szepnął Christian, tuląc do siebie ukochaną.
- Christian? - spytała cicho kobieta, podnosząc lekko głowę. - Czy...Czy ty nie chcesz tego dziecka?
- Nie, Anabeth, to nie o to chodzi. Żebyśmy byli normalnymi stworzeniami to wszystko byłoby dobrze, jednak w naszym świecie istnieją reguły, które niestety złamaliśmy - oboje spojrzeli sobie w oczy, Margaret była przerażona. - Jak głosi Kodeks Świętego Vincenta: Jeżeli mężczyzna i kobieta będą spodziewać się potomstwa, a w tym przypadku jedno z nich nie będzie naturalnym zmiennokształtnym, dziecko bądź kobietą należy zabić od razu, aby płód nie rozwijał się i nie zagrażał pozostałym stworzeniom. Dlatego musimy uciekać. Grozi wam niebezpieczeństwo - powiedział, mocniej tuląc do siebie kobietę. - Kochanie, obiecaj mi jedno - spojrzał jej w oczy, które przypominały mu ocean. - Jeśli powiem uciekaj, uciekniesz nie patrząc na mnie - niechętnie pomachała twierdząco głową.
Anabeth Margaret Kate Hudgens, bo tak się nazywała owa kobieta, szła szybkim krokiem w stronę opuszczonego budynku, znajdującego się nieopodal lasu. Niewielki, drewniany dom z parą okien od strony wschodniej oraz zachodniej i jedna para drzwi po stronie północnej, do których prowadziła kamienna ścieżka. W środku znajdował się ukochany zakątek wówczas dwudziestoletniej kobiety, która pragnęła znaleźć się w nim jak najszybciej, unikając współczującego wzroku innych ludzi. Nienawidziła tego, że próbowali jej pomóc. Bo, że w niby czym? W zaprzestaniu byciem wilkołakiem? Na samą myśl zaśmiała się. Dobrze wiedziała, że to się nigdy nie stanie. Już zawsze będzie zmiennokształtną, a za kilka lat będzie musiała się przeprowadzić, jeżeli naprawdę przestanie się starzeć. Wówczas ludzie odkryliby prawdę dotyczącą jej rasy, a do tego nie mogła dopuścić.
Stawiając pierwsze kroki w salonie, poprawiała swoją ciemnoczerwoną suknię, ozdobioną bursztynami u góry, które stanowiły jedyny wyłaniający się element na tle zwykłego koloru.
- Anabeth! - usłyszała wołanie starszego brata, Derek'a, który siedział w salonie, wyczekując siostry, której nie widział od dnia jej ślubu z Christian'em Maxymilian'em Hudgens'em wówczas dwudziestoczteroletnim mężczyzną, pochodzącego z wysokiego rodu. Osobiście Derek nie przepadał za mężem siostry, jednak dla jej dobra zgodził się na ślub. Zresztą An bywała bardzo przekonująca... - Jak ja się za tobą stęskniłem! - powiedział, po czym wstał zauważając, wchodzącą do pokoju siostrę. Zawsze byli do siebie podobni z wyglądu. Ciemne oczy, krucze włosy oraz wyraziste rysy twarzy to były ich cechy rozpoznawcze ich rodziny.
- Jest już Christian? - zapytała z nadzieją, co niezbyt zadowoliło brata, gdyż postawiła go jako drugiego najważniejszego. Oczywiście tuż zaraz po swoim mężu.
- Jest na górze w sypialni - odparł obojętnie, po czym usiadł na kanapie. Anabeth nie zastanawiając się dłużej nad zachowaniem brata, pognała na piętro, gdzie zaznała go, leżącego na łóżku.
- Witaj kochanie - wyszeptał mężczyzna, wstając z miejsca i podchodząc do żony, którą po chwili pocałował, na co oboje się uśmiechnęli. - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej - przyznała, dotykając ręką brzucha, co zdziwiło mężczyznę. - Christian, muszę ci coś powiedzieć... - zaczęła, jednak nie dane było jej skończyć, gdyż do pokoju wparował nie proszony gość, Derek. Spojrzała na niego wściekła. Chciała poinformować męża o nowinie, jednak oczywiście jej ukochany braciszek musiał jej przerwać.
- Musimy uciekać - powiedział, na co zerknęła na Christian'a. - Pośpieszcie się! Łowcy już tu idą. Cecylia nas wydała! - krzyczał, pakując rzeczy do toreb. Kobieta słysząc nowiny przez chwilę zadławiła się własną ślinę, przez co Max pomógł jej usiąść. - Mamy mało czasu. Dokończ pakowanie - rzekł w stronę szwagra. - A ja pójdę przygotować konie.
Już kilka godzin później znajdowali się na statku płynącym do jednego z największych portów w USA. Anabeth bardzo ciężko znosiła podróż przez chorobę morską, która powodowała, że co chwilę wymiotowała.
- Już wszystko w porządku - powiedziała, uśmiechając się lekko w stronę przerażonych mężczyzn.
- To dobrze - odrzekł Chris, wyprzedzając tym samym jej brata. - Anabeth, przed tym zamieszaniem chciałaś mi o czymś powiedzieć...O co chodziło? - kobieta zmarszczyła brwi, zaczerpując większego wdechu.
- Christian, proszę cię tylko, abyś się nie denerwował - rzekła, na co przytaknął głową, klękając przy ukochanej. - Ja...Ja jestem w ciąży - wydusiła to z siebie, lekko uśmiechając się w stronę oszołomionego mężczyzny. Max przerażony usiadł na łóżku, patrząc cały czas przed siebie.
- Że w czym jesteś?! - zawołał Derek, który był wściekły zaistniałą sytuacją. - Jakby było nam mało to jeszcze bachora będziesz mieć! - krzyknął, na co siostra dostała lekkich drgawek.
- Uspokój się! - krzyknął Christian, stając przed szwagrem. - Nic na to nie poradzisz! Zacznij się przyzwyczajać, że będziesz wujkiem - warknął, odwracając się w stronę przerażonej kobiety. - Spokojnie Anabeth, wszystko będzie dobrze - zapewnił, obejmując czule żonę i po chwili całując ją w czoło.
- A idźcie sobie wszyscy! - krzyknął Derek, wychodząc z pomieszczenia, na co Margaret zaczęła lekko popłakiwać. Nienawidziła go, gdy był wściekły. Zazwyczaj stawał się oschły, zimny i nieprzyjemny - taki jakby nie miał serca.
- Już wszystko dobrze - szepnął Christian, tuląc do siebie ukochaną.
- Christian? - spytała cicho kobieta, podnosząc lekko głowę. - Czy...Czy ty nie chcesz tego dziecka?
- Nie, Anabeth, to nie o to chodzi. Żebyśmy byli normalnymi stworzeniami to wszystko byłoby dobrze, jednak w naszym świecie istnieją reguły, które niestety złamaliśmy - oboje spojrzeli sobie w oczy, Margaret była przerażona. - Jak głosi Kodeks Świętego Vincenta: Jeżeli mężczyzna i kobieta będą spodziewać się potomstwa, a w tym przypadku jedno z nich nie będzie naturalnym zmiennokształtnym, dziecko bądź kobietą należy zabić od razu, aby płód nie rozwijał się i nie zagrażał pozostałym stworzeniom. Dlatego musimy uciekać. Grozi wam niebezpieczeństwo - powiedział, mocniej tuląc do siebie kobietę. - Kochanie, obiecaj mi jedno - spojrzał jej w oczy, które przypominały mu ocean. - Jeśli powiem uciekaj, uciekniesz nie patrząc na mnie - niechętnie pomachała twierdząco głową.
1715 rok
Trwała zima, dzisiaj był dokładnie trzydziesty pierwszy grudnia, kiedy Anabeth poczuła mocny ból brzucha, który powodował, że ledwo stała na nogach. Głęboko oddychając, usiadła na łóżku, wołając męża, który obecnie znajdował się w ogrodzie, jednak po jednym jej zawołaniu, mężczyzna przybiegł do niej najszybciej jak tylko umiał. Był przerażony widząc cierpiącą kobietę. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, więc jego emocje wzięły w górę, kiedy żona zaczęła krzyczeć.
- Spróbuj się odprężyć, zaraz wracam - rzekł, jak najszybciej opuszczając pomieszczenie i biegnąc w stronę balkonu, z którego zawołał pobożne, które znalazły się przy jego żonie w ciągu kilku minut.
- Wyjdź stąd - powiedziała stanowczo jedna z kobiet, wypychając rozdrażnionego mężczyznę.
- Muszę przy niej zostać!
- Musisz wyjść! - krzyknęła rozmówczyni, wypychając go z pomieszczenia, z którego dochodziły głośne krzyki.
Derek wraz z Christian'em siedzieli w salonie, ilustrując siebie nawzajem. Derek był wysokim, szczupłym mężczyzną o idealnych rysach twarzy. Lekki, kilkudniowy zarost sprawiał, że dziewczęta mdlały na jego widok, w czym nie pomagały również ubrania, które ukazywały nawet najmniejsze mięśnie. Wystarczył jeden uśmiech i to spojrzenie, aby wszyscy byli nim zachwyceni. Christian był natomiast przeciwieństwem szwagra. Średniego wzrostu, lekko zaokrąglony, jednak nie gruby, a jego twarz wyglądała jakby nie widziała wody od kilku dni, z czego można było wywnioskować, że nie należał do ulubieńców płci żeńskiej.
Pomieszczenie, w którym siedzieli był to salon, który znajdował się w ich wspólnym domu, gdzie obecnie mieszkali. Wielkie, przestronne pomieszczenie ozdobione jasnymi elementami, takimi jak zegar, czy kilka obrazów, które łagodziły wygląd ciemnobrązowego koloru ścian oraz czarnych, skórzanych mebli. Wielki kominek zrobiony z kamienia także wspaniale komponował się, stojąc po wschodniej części pokoju, dokładnie na przeciwko kanapy oraz dwóch foteli wraz ze stolikiem. Po jego obu stronach znajdowały się świece oraz różne półki z jakimiś drobiazgami.
Dokładnie dwie godziny później jedna z kobiet, niższa i rudawa, przyszła po mężczyzn, aby zaprowadzić ich do pokoju, gdzie leżało dziecko z Anabeth. Kiedy Christian przekroczył próg pomieszczenia na jego twarzy od razu ukazał się szeroki uśmiech i zadowolony podbiegł do żony, wypytując o wszystko. Było widać, że był szczęśliwy, co było i tak za mało powiedziane. Jego szczęście tryskało na prawo i lewo. Jednak nie wszyscy cieszyli się z takiego obrotu spraw - na przykład Derek, który stał w drzwiach z poważną miną, zastanawiając się, jak może to odbić się na ich rodzinie. Mimo że cieszył się z siostrzenicy, nie mógł przestać być realistą.
- Należy zabić dziecko - rzekł w końcu, zwracając uwagę małżeństwa na siebie. - Nie możemy pozwolić, aby nas za to zabili.
- Czyś ty zwariował, Derek?! Nigdy nie pozwolę na zabicie mojego dziecka! - krzyknęła Anabeth, patrząc wściekła na mężczyznę, mocnej przytulając do siebie malutkie niemowlątko. - Nie wierzę, że jesteś taki bezduszny - warknęła, nawet na niego nie patrząc.
- Żeby później nie było, że nie ostrzegałem - rzekł, wychodząc z pomieszczenia.
- Nie przejmuj się nim. Miewa swoje humory, jednak chce dla wszystkich jak najlepiej - powiedziała wysoka brunetka, uśmiechając się ciepło. - Gratulacje.
Miesiąc później wszyscy spędzali wieczór na swój sposób. Derek siedział na kanapie, Christian oglądał rośliny, a Anabeth zajmowała się miesięczną Vanessą. Cały czas uśmiechała się do dziecka, ponieważ cieszyła się z dnia na dzień, że urodziła zdrowe dziecko, które było...Piękne. Przypominało jej matkę, którą straciła w dniu swoich narodzin, czego ojciec jej nie darował i wypominał, dopóki nie zmarł. Mimo wszystko nie miała mu tego za złe, ponieważ kochała go równie mocno, jak on kochał swoją żonę.
Wszystko układało się idealnie, kiedy pewnego wieczoru łowcy zaatakowali. Atak był całkowicie niespodziewany przez co rodzina znajdowała się w gorszej sytuacji. Anabeth wraz z dzieckiem musiała uciekać z domu najszybciej jak tylko umiała, natomiast Derek i Christian zostali, aby z nimi walczyć. Bała się, jednak obiecała dla męża, że ucieknie, kiedy on jej rozkaże, mimo wszystko. Biegła ile sił miała w nogach, co chwilę odwracając się w stronę płonącego już budynku. Z oczu zaczęły kapać jej łzy, jednak nie mogła się zatrzymać zważając na sytuację i dziecko, które miała w rękach.
Jedynym wyjściem z tej sytuacji było pozostanie w bezpiecznym miejscu i czekanie na Derek'a oraz Christian'a. Młoda kobieta tuliła do piersi swoje dziecko, cały czas bujając się w przód i w tył, śpiewając jej kołysanki. Nie mogła dopuścić, aby ktokolwiek usłyszał ją albo Vanessę. Przecież mogła zginąć...Ona i jej córka. Pozostało jej jedynie uzbroić się w cierpliwość i zachować spokój.
- Należy zabić dziecko - rzekł w końcu, zwracając uwagę małżeństwa na siebie. - Nie możemy pozwolić, aby nas za to zabili.
- Czyś ty zwariował, Derek?! Nigdy nie pozwolę na zabicie mojego dziecka! - krzyknęła Anabeth, patrząc wściekła na mężczyznę, mocnej przytulając do siebie malutkie niemowlątko. - Nie wierzę, że jesteś taki bezduszny - warknęła, nawet na niego nie patrząc.
- Żeby później nie było, że nie ostrzegałem - rzekł, wychodząc z pomieszczenia.
- Nie przejmuj się nim. Miewa swoje humory, jednak chce dla wszystkich jak najlepiej - powiedziała wysoka brunetka, uśmiechając się ciepło. - Gratulacje.
Miesiąc później wszyscy spędzali wieczór na swój sposób. Derek siedział na kanapie, Christian oglądał rośliny, a Anabeth zajmowała się miesięczną Vanessą. Cały czas uśmiechała się do dziecka, ponieważ cieszyła się z dnia na dzień, że urodziła zdrowe dziecko, które było...Piękne. Przypominało jej matkę, którą straciła w dniu swoich narodzin, czego ojciec jej nie darował i wypominał, dopóki nie zmarł. Mimo wszystko nie miała mu tego za złe, ponieważ kochała go równie mocno, jak on kochał swoją żonę.
Wszystko układało się idealnie, kiedy pewnego wieczoru łowcy zaatakowali. Atak był całkowicie niespodziewany przez co rodzina znajdowała się w gorszej sytuacji. Anabeth wraz z dzieckiem musiała uciekać z domu najszybciej jak tylko umiała, natomiast Derek i Christian zostali, aby z nimi walczyć. Bała się, jednak obiecała dla męża, że ucieknie, kiedy on jej rozkaże, mimo wszystko. Biegła ile sił miała w nogach, co chwilę odwracając się w stronę płonącego już budynku. Z oczu zaczęły kapać jej łzy, jednak nie mogła się zatrzymać zważając na sytuację i dziecko, które miała w rękach.
Jedynym wyjściem z tej sytuacji było pozostanie w bezpiecznym miejscu i czekanie na Derek'a oraz Christian'a. Młoda kobieta tuliła do piersi swoje dziecko, cały czas bujając się w przód i w tył, śpiewając jej kołysanki. Nie mogła dopuścić, aby ktokolwiek usłyszał ją albo Vanessę. Przecież mogła zginąć...Ona i jej córka. Pozostało jej jedynie uzbroić się w cierpliwość i zachować spokój.
1716
Anabeth Hudgens wraz z roczną córką przemierzała ulice Londynu w poszukiwaniu odpowiedniego lokalu na spotkanie z dawno nie widzianym bratem oraz mężem. Czy cieszyła się na spotkanie z nimi? Oczywiście! Jej radość było można dostrzec z kilku kilometrów, przez co przechodzący obok niej ludzie, patrzyli na nią zdezorientowani i zdziwienie, a kiedy mijali ją, odwracali się przynajmniej raz.
Ubrana w czarny płaszcz nie wyróżniała się z tłumu przybitych codziennością ludzi, którzy pośpiesznie gonili do taksówek, bądź metra, aby tylko schować się przed nieznośnym deszczem, który był wręcz normą dnia w tym kraju. Uśmiechnęła się pod nosem, gdyż jej dziecko zaczęło się śmiać z tego, że kropla deszczu spłynęła na jej malutki nosek.
Wchodząc do dużego pomieszczenia zwanego Imperium, Anabeth zdjęła płaszcz z siebie oraz Vanessy, wieszając je na haczykach, przyczepionych do ściany. Uśmiechając się do córki, wzięła ją na ręce, po czym przechodząc między stolikami, szukała mężczyzn, z którymi miała się przecież spotkać. Dopiero obserwując ostatni stolik w szarym kącie - który nie był wcale taki szary, patrząc na barwną kolorystykę, wypełniającą pomieszczenie - dostrzegła, dwoje mężczyzn, którzy siedzieli bardzo daleko od siebie, co jakiś czas rzucając sobie zirytowane spojrzenia.
- O Matko! - pisnęła kobieta, podchodząc do mężczyzn ze łzami w oczach. - Jak się cieszę, że was widzę! - dodała, po chwili przytulając się do brata i małżonka. Nic nie mogło zepsuć jej humoru. Pierwszy raz od ostatniego ataku łowców, ona jak i jej córka, spotkały się z nimi. Vanessa od razu zaczęła się śmiać i ciągać za krótko ścięte włosy Derek'a.
- Kochanie, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - powiedział Christian, tuląc do siebie kobietę. - A jak wyrosła Vanessa! - uśmiechnął się w stronę dziecka.
- Dobra, przejdźmy już do rzeczy - westchnął Derek, przerywając rodziną sielankę. - Jeśli chcemy przeżyć, musimy dostosować się do życia tych kretynów - mruknął, ilustrując wzrokiem całe pomieszczenie. - No chyba, że wy chcecie zginąć - dodał, obserwując nie słuchającego go małżeństwa.
- Derek, mógłbyś chociaż raz jedyny przestać i dać nam się nacieszyć sobą, że znowu jesteśmy razem - odparła Anabeth, patrząc błagalnie na brata. - Przeżyjemy, obiecuję.
__________________________________________________
- O Matko! - pisnęła kobieta, podchodząc do mężczyzn ze łzami w oczach. - Jak się cieszę, że was widzę! - dodała, po chwili przytulając się do brata i małżonka. Nic nie mogło zepsuć jej humoru. Pierwszy raz od ostatniego ataku łowców, ona jak i jej córka, spotkały się z nimi. Vanessa od razu zaczęła się śmiać i ciągać za krótko ścięte włosy Derek'a.
- Kochanie, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - powiedział Christian, tuląc do siebie kobietę. - A jak wyrosła Vanessa! - uśmiechnął się w stronę dziecka.
- Dobra, przejdźmy już do rzeczy - westchnął Derek, przerywając rodziną sielankę. - Jeśli chcemy przeżyć, musimy dostosować się do życia tych kretynów - mruknął, ilustrując wzrokiem całe pomieszczenie. - No chyba, że wy chcecie zginąć - dodał, obserwując nie słuchającego go małżeństwa.
- Derek, mógłbyś chociaż raz jedyny przestać i dać nam się nacieszyć sobą, że znowu jesteśmy razem - odparła Anabeth, patrząc błagalnie na brata. - Przeżyjemy, obiecuję.
__________________________________________________
Prolog był 1 czerwca, a ja dopiero 24 dodaję rozdział...Matko jak mi wstyd! Ale postanowiłam się poprawić - muszę, gdyż od 29 do 6 jadę na (nie)chciany wyjazd do Krzyży -,- Mniejsza o moje zmartwienia! Tak więc, jeśli na jakimś blogu nie pojawił się rozdział w tym tygodniu to go dodam! JAk się podoba pierwszy rozdział? :)
Następny - SOON
Ps. Do końca tygodnia uporam się z blogami i uporządkuje je, dodając rozpiskę dodawania rozdziałów do 1 września!
Kocham,
- Al xxx